środa, 20 grudnia 2017

I jak tu pracować?

     Próbuję coś pisać, czytać a tu taki mały, kudłaty głupolek siedzi obok z wyciągniętymi syrkami i mi mlaska :D

poniedziałek, 30 października 2017

Życie akademickie

    Doktorat non - fiction. Moja największa zmora z zeszłego roku, fizjologia, stała się moim ulubionym zajęciem w tym roku a praca ze studentami poprawia mi humor (już nie mówiąc o frajdzie przy wymyślaniu kolokwium...). Podjarana moimi zajęciami ze studentami, w nieco filozoficznym nastroju, muszę przyznać, że fizjologia jest bardzo przewrotną nauką. I chociaż wszystko stoi aktualnie pod znakiem zapytania a ja od trzech... już czterech miesięcy nie potrafię głupiej notatki wypłodzić, to jednak myślę, że warto było. Człowiek nigdy nie wie, co tak naprawdę lubi w życiu robić i co mu daje satysfakcję.
A propos - odwołali mój kurs na psiego trenera z powodu małego zainteresowanie, co znaczy, że... muszę szukać dalej. I bardzo, bardzo staram się nie myśleć, że może to jednak nie dla mnie, skoro tyle trudności po drodze... . Mimo wszystko muszę spróbować.


sobota, 30 września 2017

Co w trawie leży...




    W tym roku świetnie nam idzie leżenie na trawie :) Korzystamy z pięknej jesieni!
    Z psich nowości - czaiłam się jakiś czas na jedną z lepszych psich karm suchych - Acanę, której głównym składnikiem jest ryba. Skoro już muszę jej dawać suchą karmę to chciałabym przynajmniej nie najgorszy szajs, w dodatku bez kurczaka (niestety kurczaki są tak naładowane hormonami, antybiotykami i inną chemią, że po prostu wywołują nietolerancję, jak u Fru lub alergię jak u kota rodziców - Irki) a jak się okazuje, większość psich karm nawet o innych smakach zawiera w składzie - i to zwykle wysoko! - cośtam z kurczaka, jakieś zhydrolizowane białka albo inną mączkę. No więc zainwestowałam w tę burżujską karmę, a Fru... nie raczy jej tknąć ;] Na razie pojedynkujemy się na siłę woli, codziennie popołudniu, jako drugi posiłek, Fru dostaje ode mnie karmę, której nie je i nie dostaje nic w zamian, ale trochę się martwię, że się złamię, bo przecież zima i w ogóle i pies musi porządnie zjeść. Choć tak z innej beczki - jakby ten nadmiarowy kilogram po pobycie u rodziców zrzuciła to też by nic się nie stało... No zobaczymy, co z tego będzie.
    Jeszcze inne nowości - chodzimy na warsztaty z psiej komunikacji i Fru sobie świetnie radzi. W grupie to w ogóle wymiata, świetnie się skupia na przewodniku (na mnie) pomimo 20 innych psów wokół, szczekających i podskakujących. W indywidualnej konfrontacji z większą, napastliwą suką z ewidentnymi problemami behawioralnymi Fru w pierwszym odruchu chowała się z piskiem za mnie, ale przy pomocy trenerki po chwili elegancko sobie poradziła z tamtą psiną i potem już tylko wystarczało, że na nią spojrzała i tamta nie podchodziła i nie zaczepiała. Na spacerach, kiedy Fru biega sobie luzem widzę też całkiem pozytywne zachowanie, zaciekawiona choć ostrożna, najpierw trochę się oswaja a potem podchodzi i nawet się bawi. Oczywiście na smyczy a zwłaszcza przy większych psach wciąż dochodzi do pyskówek, ale w końcu...trochę taka psia powinność. Niemniej i w takich sytuacjach Fru uczy się poprawnego zachowania, czyli ignorowania. Jestem z niej strasznie dumna :)




poniedziałek, 4 września 2017

Mamy jesień!

    Mamy już jesień! Najwspanialsza pora roku (taaak, ja wiem, że to jeszcze ponad 2 tygodnie, ale powietrze już jest jesienne, liście już żółkną i spadają, dynie można kupić w każdym sklepie a w moim domu pachnie paprykowym leczo i cynamonowymi bezami, taak, wiem, rozpusta).
Kocham jesień, nawet pomimo tego, że Alternaria i Cladosporium dają mi się alergicznie we znaki. Kocham chłodne, ostre powietrze i możliwość założenia ciepłych skarpetek i opatulenia się kocem pierwszy raz od kilku miesięcy. Bo tak, ewidentnie zrobiło się zimno, nawet mrówki z dworu już chciały się do nas wprowadzić, ale jakoś im to wyperswadowałam....

   Fru na każdym spacerze ćwiczy prawidłową komunikację z innymi psiakami, dochodzę też do wniosku, że niektórych psów ona po prostu nie lubi i to nie ma nic wspólnego z jakimiś jej lękami. Trudno się dziwić, psy też mają swoje upodobania. Tak czy siak widzę postępy i cieszę się, że zareagowałam. I jak to zwykle w życiu bywa, chciałam pomóc psu a wyszło na to, że najbardziej to pomagam sobie. Wybieram się na kurs na psiego trenera. Spełniam marzenia małymi kroczkami. Kto wie, gdzie nas ten jesienny wiatr zaniesie....



wtorek, 22 sierpnia 2017

Fruziowo-wakacyjnie

   Wybieram się w tym tygodniu do pani behawiorystki z Fruzią.... a w zasadzie to pani przyjdzie do nas. Musimy coś zrobić z Fruzi agresją do innych czworonogów. Zwłaszcza, że wiem, że ona bardzo potrzebuje tego kontaktu z innymi psami i podbiega do nich ale potem sytuacja ją przerasta i jest drażliwa. Zobaczymy, co nam pani behawiorystka powie. Będziemy ćwiczyć ;)
   A tu trochę wakacyjnych wspomnień.








sobota, 10 czerwca 2017

Trochę dzisiaj hejtuję...

   Fruzia ma dużo zabawek: sznurki w 3 rozmiarach, kilka pluszaków, kauczukowy kong, kilka innych gryzaków z jakiejśtam naturalnej gumy, gumową kość, kulę smakulę, piłki tenisowe, piłkę gumową, piłkę ze sznurka... ale absolutnie żadna zabawka nie cieszy się takim jej zainteresowaniem, jak szarpak, który sama zrobiłam z dziurawych pończochowatych podkolanówek. Teraz czaję się na zrobienie jej maty węchowej, bo póki co w tej roli występuje mój dywan z długim włosem i ...nie do końca mi się to podoba.
   Tak samo jest z psim legowiskiem...Fru i u rodziców i u nas ma swoje "łóżeczko" ze swoimi kocykami, ma nawet swoją podusię, ale jej ulubione miejsca to moje łóżko (z moim kocykiem) i ewentualnie (zwłaszcza w lecie) podłoga pod stołem, bez żadnych kocyków.
   Fru ma swój dywanik do gryzienia smakołyków i doskonale wie, do czego on służy (jeśli ktoś patrzy). Mimo to, gdy czasem wracam się do domu po coś, to odnajduję ją z kością na dywanie albo na kanapie, o zgrozo!
   Ma swoje preferencje na spacerach - sama wie, gdzie chce iść, ale grzecznie poddaje się moim sugestiom, przeważnie. Nie chce wracać z ogródka i tylko spuszczeniem uszu pokazuje, że owszem - usłyszała moje wołanie, ale póki co ma to jednak gdzieś. Jak powtórzę wołanie odpowiednio dużo razy to w końcu z ociąganiem rusza dupę i przychodzi, ale ma wtedy naprawdę zniecierpliwioną minę... No chyba, że pada deszcz - wtedy na ogródek w ogóle nie chce wychodzić.
   Wykazuje bardzo zmienną tolerancję wobec psów i ludzi. Czasem podchodzi do kogoś najeżona, czasem od razu chce się bawić. Są psy, których z zasady nie znosi (biedny, poczciwy retriver Benek z góry) i chyba nic nie jest w stanie tego zmienić.
   Fru reaguje na moje emocje. Dobrze wie, kiedy można się ze mną bawić bez umiaru i pohamowania (zwłaszcza bez pohamowania zębów) a kiedy trzeba tylko delikatnie się koło mnie położyć. Wie też, kiedy trzeba dać się tak przytulić, że można zostać uduszonym i mimo to się nie wyrywa a nawet potrafi tak ze mną zasnąć (choć ogólnie Fru lubi mieć swoją przestrzeń intymną niezakłóconą).
   Gdy była u rodziców to razem z rodzicami wypracowali sobie zwyczaje, które uwielbiają, jak np. wieczorne wędrowanie do szuflady ze smakołykami z tatą albo podjadanie serka przy śniadaniu z mamą. I z nikim innym.
   Ona naprawdę ma SWOJE PREFERENCJE. Jest indywidualna. Wiadomo, że jest psem i zachowuje się jak pies, w dodatku ma cechy swojej rasy (sznaucerowate) i to wydaje się być przewidywalne, ale ma też mnóstwo swoich własnych cech, wykształconych przez jej życie i tworzących jej charakter. Tak właśnie, MA CHARAKTER. Psy mają charakter. Każdy z nich jest inny. Zupełnie tak, jak my. I mogłabym przysiąc, ze czasami siedzi i się zastanawia. I cośtam sobie myśli w tej małej łepetynce, może nie ubiera tego w słowa ani nie planuje zawiłych intryg, ale hej...ja też bardzo często myślę bez użycia słów (a przynajmniej tych istniejących). Nie wiem, czy, tak ogólnie rzecz biorąc, wierzę w istnienie duszy, ale jeśli my je mamy to psy też je mają. I koty, i szczurki...i pewnie nawet rybki i mrówki. Nie podważam faktu, że my jesteśmy jednak trochę bardziej zaawansowani, ale tym bardziej - to my oswoiliśmy zwierzęta i to na nas ciąży za nie odpowiedzialność. Za myślące i czujące istoty. I w dodatku bezbronne i zdane na nas, przez nas.
Więc niech mi nikt nie mówi, że "to tylko pies". Zwierzęta należą do mojej rodziny i są pełnoprawnymi jej członkami. Wkurzają mnie ludzie, którzy się ze zwierzętami nie liczą. Wkurza mnie też ignorancja.... psy na łańcuchach, mówienie na psy w typie bull "mordercy", niekontrolowany rozród "bo suczka raz musi", pseudohodowle i ludzie, którzy je tworzą, wkurzają mnie właściciele, którzy udają, że to nie ich pies właśnie się zesrał na trawniku pod blokiem, wkurza mnie porzucanie zwierząt a jeszcze bardziej przywiązywanie ich w lesie albo wyrzucanie z jadącego auta.....
   Czemu nikt nie uczy w szkole, że pies to nie zabawka, że w rasach nie chodzi o wygląd, że schronisko jest straszne, że rasowy=rodowodowy, że hodowcy lecą w kulki i tylko ZKwP ma sens, że psu nie wystarczy spacer i miska a na pewno nie buda i łańcuch ??? Przez te braki nawet dobrzy ludzie popełniają błędy. Np. wybierają beagla, bo ładny i zapominają, że to pies gończy, myśliwski... Że biorą tego psa z pseudohodowli, bo dzieci już teraz chcą i muszą albo bo taniej (bo przecież i tak nie zamierzają chodzić na wystawy, to po co im rodowód) albo rozmnażanie (przecież szczeniaki rozdadzą rodzinie i znajomym a suczka raz musi, dla zdrowia..) a sterylizacja jest zła, pies potem jest ospały i tyje (jakoś ludzie nie rozumieją, że dopóki psy nie nauczą się otwierać lodówek to nie są zbyt odpowiedzialne za swoje tycie). I niby czemu te psy mają nie być ospałe i zrezygnowane? Spróbujcie wy jeść tandetne żarcie z puszki albo suche chrupki z supermarketu w kółko i sikać 3 razy o ustalonych porach na, zawsze, tych samych trawnikach. Każda MYŚLĄCA ISTOTA złapałaby depresję w takiej sytuacji i stała się ospała.








niedziela, 21 maja 2017

Miła codzienność

    Chyba życie powolutku wraca nam do normy :) Czasem mam więcej obowiązków a czasem mniej, ale wciąż każdego dnia znajduję przynajmniej tyle czasu, żeby zrobić z Fru jeden "porządny spacer", tzn. taki, gdzie możemy sobie więcej połazić niż na zwykłym "siq", trochę pobiegać, nawet próbować aportować piłkę albo po prostu skrzyknąć psią ekipę i się "socjalizować". Fruzia już radośnie siada i podaje obie łapki na komendę i chodzi wzorcowo przy nodze :) Nawet na megazatłoczonym Rynku we Wrocławiu. Jestem z niej niesamowicie zadowolona, takie wspólne spacery naprawdę relaksują. Duża w tym zasługa Cesara Millana i jego porad. Nie mam takiej intuicji jak on i nie z każdym problemem sobie radzę, ale Fru jest zdecydowanie bardziej zrównoważona i na spacerach coraz lepiej reaguje na inne psy też. Nie ciągnie, nie warczy, tylko zwyczajnie - wyraża zainteresowanie.
    Z perspektywy minionych dwóch tygodni (a właściwie to już trzech!!!) mogę śmiało powiedzieć, że zrezygnowanie z pracy było dobrym wyborem. Nie chodzi tylko o Fru i jakiekolwiek życie poza pracą, ale mogę też porządniej zająć się moim doktoratem i przestać martwić się tym, że ciągle jestem do tyłu.... ze wszystkim. No i naprawdę mogę cieszyć się wiosną!
    Mam też sporo czasu dla siebie, dlatego w promocji na GOGu kupiłam sobie super grę Spore i stworzyłam najbardziej ekspansywny gatunek na świecie :D Dużo frajdy. Jestem już na etapie podboju kosmosu, świetna gra! Zapomniałam już, jak wiele fajnych rozrywek można sobie znaleźć.
    Odczuwam lekki dyskomfort jednak, gdy myślę, że trochę nie nadaję się do życia w miejskiej dżungli. Pośpiech, dużo obowiązków... strasznie mnie to wykończyło. Chciałam być taka niezależna i samodzielna i radzić sobie ze wszystkim... może nawet trochę wszystkim pokazać, że jestem taka silna... a tu się okazuje, że ja muszę sobie żyć powolutku, dużo obcować z naturą i zwierzętami a zdecydowanie mniej z ludźmi i jestem w dodatku bardzo podatna na stres. Jakaś moja wewnętrzna (choć niekoniecznie zdrowa....) ambicja umarła tragicznie. Ale gdy czuję taki spokój i ... no chyba szczęście, choć sama w to nie wierzę, to nawet w obliczu tego, że prawdopodobnie nigdy nie zostanę milionerką i żaden ze mnie rekin biznesu, jest mi dużo lepiej i chyba mogę na to przystać póki co. I chyba też już nie chcę nikomu udowadniać, że jestem bardziej pracowita niż jestem. Albo silniejsza. Albo ambitniejsza. Albo bystrzejsza. Mogę sobie być spoko Karoliną, która nie ma wygórowanych ambicji ale za to prowadzi miłe życie i cieszy się każdym zwykłym dniem, spacerami ze swoim psem i "graniem w gry". A jak tak myślę, to tego jest dużo więcej. Udało mi się zorganizować jednodniowy wypad do Szwajcarii Saksońskiej - przełamać strach... duuużo strachów, znowu sama sobie gotuję a nie sępię na innych (na Tomku) ani nie żywię się na mieście w pośpiechu, jestem spokojniejsza i mam czas, żeby sobie poukładać "moje sprawy", mam czas, żeby się zapisać do lekarza i wreszcie coś zrobić z chronicznym zapaleniem zatok (nawrót co 2 tygodnie!).... A ile planów! Aż się trochę nie mogę doczekać :)
    A poniżej nasz dzisiejszy leniwy dzień w słońcu na trawie. Ganiałyśmy muchy i motyle a Fru zjadła patyk.






poniedziałek, 8 maja 2017

Wreszcie!





  
    No i znowu mieszkamy sobie z Fruhą razem :) Jak przyjemnie, gdy dom jest wypełniony stukotem pazurków na parkiecie i warkotem w odpowiedzi na ruch na klatce. I znowu mam całą szafkę psich smakołyków! Jest pięknie :)

wtorek, 11 kwietnia 2017

Zasada 2. Rób to, co robiłbyś, gdybyś był szczęśliwy

W weekend pojechaliśmy na konferencję z koła naukowego doktorantów z mojej uczelni. Trudno się na nią dostać, ale warto. Można zaprezentować swoje badania (lub jak się potem okazało - w sumie dowolną twórczość), za co są punkty do stypendium no i.... INTEGRACJA!
Niech się zgłosi ktoś, kto ma depresję i ochotę na integrację...

Na moich studiach doktoranckich zawsze będę trochę obca, ponieważ jestem "pozamedyczna" (doktorat robię na Uniwersytecie Medycznym a skończyłam Polibudę).

Dramat zaczął się w piątek, po pracy kończyłam jeszcze moją prezentację (na 6 min, nie było dużo roboty) no i oczywiście musiałam się spakować a wieczorem zabieraliśmy się ze znajomą samochodem do Zieleńca. Wszystko to mnie przerosło. Moja prezentacja wydawała mi się okropna, nie na miejscu. Nie potrafiłam się spakować, nie miałam się w co ubrać. Spodnie dziurawe i pocerowane (pracuję z kwasami), bluzki jakieś opięte (ciągle wadzi mi to 10 kg, które około rok temu przybrałam na antydepresantach), grzywka zdążyła mi już odrosnąć i zasłaniać oczy, jednocześnie układając się w przetłuszczone strąki. Przyszedł Tomek a ja płakałam jak małe dziecko i nie mogłam zupełnie się ogarnąć. Gdyby nie fakt, że naprawdę ciężko było się dostać na tę konferencję, to bym zrezygnowała w tamtym momencie. Ale czułam, że to byłoby bardzo nieodpowiedzialne...
Integracja też mnie przerażała. Czułam się obco, czułam się gorsza i zupełnie wyalienowana. Gdyby Tomek nie pojechał ze mną, to cały weekend spędziłabym w pokoju, płacząc zapewne. A tak to tylko część.... .

Cały weekend próbowałam się wycofać, schować i jakoś uniknąć tych wszystkich wydarzeń w trakcie wyjazdu. Biedny Tomek składał mnie do kupy kilkadziesiąt razy a ja przecież tak chciałam go zabrać ze sobą, żeby też się rozerwał i miło spędził weekend. Liczyłam na TAKĄ mnie. Wyluzowaną, zabawną...chodzącą na spacery po górzystej okolicy a tymczasem między atakami rozpaczy miałam dla urozmaicenia atak furii (oczywiście skoncentrowany na T.) i cały czas byłam bez siły, jakbym dopiero co przebiegła ultramaraton (swoją drogą, niesamowite do czego ludzie są zdolni!).

Nie udało mi się pozbierać w trakcie tego weekendu. Ale miałam pewne przemyślenia....gdybym wskrzesiła w sobie wtedy tę odrobinę siły...wcale nie do udawania, ale robienia tego, co trzeba, jakby mi to w ogóle nie przeszkadzało i nie sprawiało trudności, choćby ze względu na T. tylko, to ten weekend nie byłby taki tragiczny a ja, zamiast coraz gorzej i bardziej beznadziejnie, czułabym ulgę. Może nie wzbogaciłabym mojego życiowego nędznika w kolejne żałosne doświadczenia, ale przynajmniej miałabym poczucie, że próbuję. Że może nie kontroluję wszystkiego, ale nie poddaję się wszystkiemu również.
Po tym strasznym wyjeździe dopiero wyskrobanie balkonu z obecności gołębi i wrocławskiego syfu pozwoliło mi się oderwać od mojej choroby. A dzisiaj kupiłam sobie nawet kwiatki na mój świeżo umyty i jeszcze świeżej obsrany przez gołębie balkon....  I sama sobie przycięłam grzywkę nożyczkami do papieru, no bo ile można cierpieć...


poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Wiosna

Oficjalnie mamy wiosnę :) 


    Postanowiłam odejść z pracy. Bardzo chciałam pogodzić moją pracę z doktoratem, ale może tak się nie da. Brakowało mi Fru, czasu na choćby sprzątanie a nie mówiąc o jakimś hobby. Codziennie od 7 do 18 - 19, najpierw 8h w laboratorium a potem kilka godzin zajęć. Potem powrót do pustego i trochę zaniedbanego domu... Ze dwa tygodnie temu nie wytrzymałam. Olałam zajęcia. Wróciłam do domu i ...odkryłam słońce w moim pokoju! Pół roku go nie widziałam! 
Myślę, że to nie zmęczenie mnie przybiło, tylko brak czasu na to, co lubię. Na spacery z Fru, na błogie spotkanie ze znajomymi bez bólu głowy, na weekendowy wyjazd i na możliwość zapisania się do szkółki jeździeckiej. Tak naprawdę depresja złapała mnie już wcześniej. Od lutego noszę się z zamiarem przynajmniej zaczęcia pisania wniosku o grant ale ciągle nie miałam czasu, żeby się za to wziąć...energii bardziej i odwagi przede wszystkim. Czułam, że nawalam. Dodatkowo coraz częściej musiałam się zwalniać z pracy, żeby pójść na jakieś spotkanie na uczelni, odpytkę z fizjologii czy coś w tym stylu. Ciągle gdzieś biegłam, gdzieś dzwoniłam i próbowałam dograć pasujący termin a na koniec znajdowałam kartkę w drzwiach, że muszę się umówić na obowiązkową kontrolę komina, do godz. 15. 
    Wiem, że za bardzo się przejmuję i prawdopodobnie trzymałam "zbyt wiele srok za ogon". No więc trzeba było podjąć jakaś decyzję, w myśl zasady "zajmij się życiem albo zajmij się umieraniem".
    Więc został mi jeszcze miesiąc a potem...tyle planów. Przede wszystkim Fru :) Zdecydowanie zamierzam zapisać się do szkółki jeździeckiej, codziennie jeździć na rowerze i pojechać do przyjaciół do Frankfurtu i Luksemburga. W międzyczasie dwie konferencje doktoratowe i kilka zaliczeń. Zamierzam też pójść do lekarza i wyleczyć wreszcie moje ciągłe zapalenie zatok (prawdopodobnie ma to związek z moją pracą). Szykuje się fajne lato :)







poniedziałek, 20 lutego 2017

Zasada 1. Mieć psa.

   Czasem kusi mnie, żeby napisać kilka zasad postępowania, na gorszy czas. A przychodzi on często, regularnie i wtedy nic, co mam w głowie, nie jest w stanie się przebić na wierzch tego bagna. Żaden rozsądek ani nawet przywołanie podobnych sytuacji z przeszłości nie pomaga.
   Ten gorszy czas jest wtedy, gdy nie wierzę w siebie, wszystko wydaje się dążyć do tragedii (np. jestem pewna, że sobie z czymś nie poradzę, że coś wręcz widowiskowo spieprzę), boję się wszystkiego (też dlatego, że nawet najprostsze rzeczy wydają mi się niewłaściwie, jak choćby dopytanie promotora o szczegóły tematu, głupie nie?) i ten strach mnie paraliżuje a w dodatku moje fizyczne samopoczucie zdaje się dopasowywać i czuję się okropnie, zwykle dopada mnie jakieś choróbsko i wyłącza z życia ale czasem jest tak, że po prostu wszystko mnie boli, plecy, stawy, głowa i mam wzmożoną aktywność astmy, szybko się męczę, ciągle się pocę (co też wzmaga obrzydzenie do siebie) i jest mi ciągle źle, za zimno, za gorąco, za ciemno, za jasno itd. Przyznaję, że w takich momentach moje życie wydaje się nie mieć żadnej wartości. Pytam się wtedy siebie, kim jestem i co robię i widzę tylko szkaradną, leniwą bułę, która dużo marudzi i ma żal do wszystkich o wszystko. A życie jest pasmem bólu i cierpienia. I chociaż teraz, gdy to piszę, sama widzę, jak bardzo to jest niewłaściwe i głupie, to wiem, że gdy przyjdzie TEN stan, nie jestem w stanie wyrwać się poza niego. Przysłania on wszystko.
   Wiecie, jak Eufrozyna ratuje świat? Nie pozwala na ten stan. Pies to odpowiedzialność, "wyższa instancja", trzeba wyjść na siq, trzeba dać jeść, więc trzeba pójść do sklepu po warzywka i mięcho... Nie ma załamek, trzeba to trzeba. I wtedy się okazuje, że są małe, proste rzeczy, które ten zły chaos jednak sklejają i nadają jakiś kształt życiu. Bo przyjemnie jest patrzeć jak pies biega za patykiem albo jak ma ugotowaną marchewkę przyklejoną do brody. Ten pies potrafi żyć tu, gdzie ja, i w tym samym czasie i wcale po nim nie widać tego całego nieszczęścia, po prostu sobie żyje, szczeka i podgryza jak zawsze, gania za ogonem, szarpie poduszki i ma to spojrzenie - po prostu skupione na teraz, na tym sznurku i psoceniu i zdaje się pytać "no ale o co ci chodzi?!" Poza tym to proste życie przy psie to też rozmowy z ludźmi na ławce pod blokiem albo choćby nawet w tym sklepie, albo okazuje się, że w tej okropnej bezsensownej pracy jest jakaś osoba, która tak jak ja, ma bzika na punkcie swojego psa i to wszystko trochę rozświetla ten beznadziejny mrok. I im więcej jest tego światła, tym lepiej widać inne rzeczy w tym życiu. Okazuje się, że nie wszyscy ludzie są okropni, nawet ci powiązani z rzeczami, które wydawały się okropne ale już też nie są, bo ci ludzie potrafią zainspirować i pokazać coś fajnego, i wtedy człowiek zaczyna czuć jakąś namiastkę pasji i ciekawość i ta ciekawość znowu rozświetla i pojawia się szansa na spełnienie, nawet nie sukces, bo może i mnie uda się kogoś zainspirować. W międzyczasie pojawiają się inne światełka to tu, to tam i nagle mogę spojrzeć w oczy mojego psa z takim samym szachrajstwem w w moich własnych oczach, i nagle też potrafię z nim głupio podskakiwać i wydawać dziwne dźwięki a kiedy inni patrzą na mnie i się pukają w głowie to wtedy już potrafię się donośnie zaśmiać, bo po pierwsze, naprawdę jestem śmieszna i walnięta a po drugie, chyba znalazłam sposób na całe zło.
   Nawet teraz, gdy moja Fru jest u rodziców, to wciąż ratuje mój świat. Myślę, że jak się raz zostaje właścicielem psa (ale tak naprawdę), to jest się nim już na zawsze, nawet jak psa nie ma obok.
   W serialu Przyjaciele pojawia się taki motyw, kiedy Monica tak bardzo chce mieć dziecko ale nie może i Chandler, jej mąż, mówi, że ona już jest matką, matką bez dziecka. Myślę, że tu chodzi o coś podobnego. Nawet znalazłam link na yt do tego fragmentu konkretnie, enjoy :)