Poza Starym Miastem pojedyncze dekoracje pojawiają się sporadycznie. Czekoladowe Mikołaje i bałwanki można kupić w ruskich supermarketach. Poza tym jakoś te świąteczne klimaty nie komponują się ze straganami z soczystymi, kolorowymi owocami, palmami i agawami. A w tle nie słychać nawet Last Christmas...
Czy mi tego brakuje? Hm. Zawsze lubiłam tę świąteczną atmosferę, chociaż w połowie grudnia już zwykle nie mogłam znieść tych wyświechtanych melodii, światełek, choinek i czerwonych czapek bijących po oczach WSZĘDZIE a zakupy tuż przed świętami to była katorga. W ogóle mam wrażenie, że w Polsce te święta to "zwieńczenie roku" na wielu płaszczyznach. Ludzie stają się nerwowi, chcą nadrobić wszystko, co przez cały rok zaniedbali. Na ulicach korki, wszyscy krzyczą, kłócą się i ledwie wyrabiają. Zimowe przesilenie (w sam raz na małe przeziębionko) wraz z końcem roku (różne sprawozdania i raporty, podsumowania i inne takie - zawodowo i nie tylko) a do tego najważniejsze święta w naszej kulturze - mycie okien i zapomnianych kieliszków, kupowanie prezentów, gotowanie i inne problemy pt. "kto będzie a kto nie i czy się wszyscy zmieszczą". W Izraelu nie ma tej nerwicy i gonitwy. Dla moich "skołatanych nerwów" tutejsza atmosfera to balsam dla duszy. Ci ludzie w ogóle nie sprawiają wrażenia, jakby gdzieś gonili... nie jest to może typowe, charakterystyczne dla basenu Morza Śródziemnego, wyluzowanie. Raczej taki stan pośredni.
Czy mi tego brakuje? Hm. Zawsze lubiłam tę świąteczną atmosferę, chociaż w połowie grudnia już zwykle nie mogłam znieść tych wyświechtanych melodii, światełek, choinek i czerwonych czapek bijących po oczach WSZĘDZIE a zakupy tuż przed świętami to była katorga. W ogóle mam wrażenie, że w Polsce te święta to "zwieńczenie roku" na wielu płaszczyznach. Ludzie stają się nerwowi, chcą nadrobić wszystko, co przez cały rok zaniedbali. Na ulicach korki, wszyscy krzyczą, kłócą się i ledwie wyrabiają. Zimowe przesilenie (w sam raz na małe przeziębionko) wraz z końcem roku (różne sprawozdania i raporty, podsumowania i inne takie - zawodowo i nie tylko) a do tego najważniejsze święta w naszej kulturze - mycie okien i zapomnianych kieliszków, kupowanie prezentów, gotowanie i inne problemy pt. "kto będzie a kto nie i czy się wszyscy zmieszczą". W Izraelu nie ma tej nerwicy i gonitwy. Dla moich "skołatanych nerwów" tutejsza atmosfera to balsam dla duszy. Ci ludzie w ogóle nie sprawiają wrażenia, jakby gdzieś gonili... nie jest to może typowe, charakterystyczne dla basenu Morza Śródziemnego, wyluzowanie. Raczej taki stan pośredni.