czwartek, 13 września 2018

Dzisiaj mam dość.

To już ileś lat temu, gdy szukałam psa dla siebie (a wiedziałam, że mam wymagania konkretne - małe (bo na takie mnie stać), szorstkie (bo alergia), akceptujące kota (bo Irka), samochód (bo dojazdy do rodziców) i głośne centrum miasta (bo mieszkałam nad najgłośniejszą ulicą we Wrocławiu). Dodałam wtedy sobie do obserwowanych na facebooku różne profile okolicznych fundacji zwierzęcych, TOZów, domów tymczasowych, schronisk i innych. I tak zostało. Wczułam się trochę w te środowiska, śledziłam losy poszczególnych piesów, kotów a nawet jenotów (Ekostraż zajmuje się każdym zwierzem). Marzyłam o tym, żeby kiedyś sama zostać wolontariuszem w takiej organizacji albo domem tymczasowym i generalnie próbowałam wspierać, jak potrafiłam i mogłam. Strasznie dużo przewija się przez te profile zwierząt bardzo kiepsko przez los potraktowanych - zabiedzonych, bitych, zarobaczonych, śmiertelnie chorych, porzuconych, ślepych, trzynogich i innych (naprawdę niektóre te historie rozrywają serce). I to jest bardzo ważne i dobre, co ci ludzie robią. Poświęcają mnóstwo energii i czasu i na pewno pieniędzy. I może należy im się możliwość wyżywania się na tych wszystkich "pseudowłaścicielach", może, ale... gdzieś musi być granica. Bo jest granica między psychopatą, który posiekał psa siekierą a między człowiekiem, który nie umiał np. właściwie pomóc.
Mnóstwo było sytuacji, gdy ten, po długim czasie oczekiwania, piesek wreszcie znalazł dom i po tygodniu czy dwóch został zwrócony. I tu zaczynał się cyrk. Mnóstwo komentujących, którzy nie mogli powstrzymać zdziwienia i złości "jak tak można". I co mnie zaczęło naprawdę wkurzać, to prowokacje zamieszczane na stronach tych organizacji - prowokujące a jakże - do hejtu, który nic nie wnosi ale przynajmniej zgraja egocentrycznych buców podniesie sobie ego, bo przecież oni nigdy przenigdy by się tak haniebnie nie zachowali. Wszyscy oni na pewno przeżyli każdą z tych sytuacji, byli w roli każdej z tych osób, które dopuściły się tych czynów, więc oczywiście mogą osądzać.
Jasne, że każdemu się smutno robi, jak widzi psa, który całe życie siedzi w zasranym boksie w schronisku i nagle znajduje dom, alleluja. I co, jednak oddają, bo ucieka, albo sika na dywan, albo warczy przy misce... . Jasne, trzeba się liczyć z tym, że ten pies miał jakąś przeszłość i to raczej jakąś z tych gorszych a nie lepszych, więc jasne, że będzie sikał i szczekał i wył i gryzł i uciekał. Jasne, że trzeba dać czas, jasne, że trzeba ułożyć, zainwestować w behawiorystę, szkółkę, psiego psychologa i psią akupunkturę i obrożę z feromonami i karmę antyalergiczną w cenie dobrej polędwicy. I chociaż ja to wiem i może Ty to wiesz, to czemu jakiś pan Wiesiu ze wsi, który np. marzył o psie i myślał, że pójdzie do bidula, weźmie - da jeść i pić i będzie cacy ma to wiedzieć? A że niepisaty, nieczytaty to przecież sobie nie wygugla w internetach. Z psem do psychologa? No w dupach się poprzewracało. To oczywiście skrajny przykład, ale chociaż dla mnie i na pewno dla tych ludzi w organizacjach zwierzęta są na równi z ludźmi, są całym światem to jednak dla wielu pies to pies i tyle. To nie musi być od razu złe z założenia. Ludzie nagle nie zmienią swojej mentalności. Można ich doinformować, ale raczej nie w taki sposób, sprowadzając ich do poziomu piwnicy. Więc nie dziwi mnie to, gdy ktoś jednak nie daje rady. Nie radzi sobie z psem, który łatwy być może nie jest. Co w tym dziwnego? Ludzie sami ze sobą sobie nie radzą, czemu mieliby z psem? Czemu to takie złe, że ktoś jednak się wycofuje? Miał w ogóle nie próbować? A może ma zatrzymać psa unieszczęśliwiając siebie i przecież psa też w takiej sytuacji? Czy nie po to są takie fundacje, żeby dać szansę OBU STRONOM, a jakże? Facet znajduje kotka na brzegu, podtopionego, mokrego, zarobaczonego i przeraźliwie głodnego. No to karmi, suszy, dba jak potrafi i leczy (chociaż nie potrafi). Czy powinien zawieźć do weterynarza? No jasne, że tak. Ale nie zawiózł. Zrobił, co umiał. Wziął i pomógł, jak potrafił. Nie był obojętny. To już chyba sukces, nie? Kotek trafia wreszcie do weta z tym wszystkim, co miał plus zatrucie niewłaściwymi lekami a "organizacja" jedzie po facecie. I to mnie wkurza.

Można sobie kupić yorka z hodowli, nówkę nieśmiganą, ułożyć po swojemu, ale gdy ktoś bierze psa ze schroniska to pewnie dlatego, że chce mu pomóc. Zresztą nie brakuje psów rasowych w schroniskach... . Ale szczęścia się nie da wymusić. Można się starać poprawiać i to trzeba robić, zawsze. Ale wysiłku włożonego w staranie nie da się policzyć i nie powinno się oceniać. Każdy ma inną granicę i każdy robi tyle, ile może. Tak, jak może. I tak powinno być. Jest jednak jedno wytłumaczenie, dla ludzi, którzy prowokują takie zachowanie. Może nie radzą sobie z rzeczywistością schronisk, porzucaniem, bestialstwem i kolejnym kartonem porzuconych kociąt z tak zaniedbanym kocim katarem, że trzeba będzie im usunąć obie gałki oczne?