piątek, 22 czerwca 2018

Czym jest dom?

    Mam taki dziwny i niepraktyczny zwyczaj odkładania wszystkiego na ostatnią chwilę. Od pół roku wiem, że muszę napisać publikację, ale robię to dopiero teraz, po pierwszej reprymendzie, z ustalonym deadlinem, z ryzykiem, że nie zdążę i oczywiście z sześcioma miesiącami stresu i przybicia na karku.
Jak wiadomo, nieszczęścia chodzą parami a biednemu piach w oczy, więc od miesiąca jestem chora (nie mam węchu i apetytu, zapalenie oskrzeli w połączeniu z astmą każe mi wypluwać płuca przez uporczywy kaszel, antybiotyk dobił mój żołądek a na drugie piętro wchodzę niczym na Mount Everest, ale hej! - przynajmniej już mi nie kapie z niuchawy).
    Więc w takim ogólnie ponurym nastroju sobie siedzę i nie piszę, nie pracuję, wymyślam kolejne wymówki i boję się, że mi nikt nie wierzy, że tak długo choruję (no ale serio, miesiąc!). I czuję, że wszystko to psu na budę. Całe życie, starania, czy o doktorat czy o szczupłą sylwetkę (pff). I jeszcze po zalaniu łazienka ciągle rozkopana, drzwi niepomalowane (6 miesiąc już tu mieszkamy...), w małym pokoju w ciągu tygodnia po sprzątaniu gromadzi się kolejna sterta rzeczy, za co mogę mordować, ale i tak się gromadzi, a na kwiatkach na balkonie zalęgły się mszyce. I choćby nie wiem jak głupio to nie zabrzmiało - czasem naprawdę trudno żyć i iść do przodu. I wtedy idę i widzę takie coś i wiem, że jestem w domu. Jakoś to będzie :)