wtorek, 11 kwietnia 2017

Zasada 2. Rób to, co robiłbyś, gdybyś był szczęśliwy

W weekend pojechaliśmy na konferencję z koła naukowego doktorantów z mojej uczelni. Trudno się na nią dostać, ale warto. Można zaprezentować swoje badania (lub jak się potem okazało - w sumie dowolną twórczość), za co są punkty do stypendium no i.... INTEGRACJA!
Niech się zgłosi ktoś, kto ma depresję i ochotę na integrację...

Na moich studiach doktoranckich zawsze będę trochę obca, ponieważ jestem "pozamedyczna" (doktorat robię na Uniwersytecie Medycznym a skończyłam Polibudę).

Dramat zaczął się w piątek, po pracy kończyłam jeszcze moją prezentację (na 6 min, nie było dużo roboty) no i oczywiście musiałam się spakować a wieczorem zabieraliśmy się ze znajomą samochodem do Zieleńca. Wszystko to mnie przerosło. Moja prezentacja wydawała mi się okropna, nie na miejscu. Nie potrafiłam się spakować, nie miałam się w co ubrać. Spodnie dziurawe i pocerowane (pracuję z kwasami), bluzki jakieś opięte (ciągle wadzi mi to 10 kg, które około rok temu przybrałam na antydepresantach), grzywka zdążyła mi już odrosnąć i zasłaniać oczy, jednocześnie układając się w przetłuszczone strąki. Przyszedł Tomek a ja płakałam jak małe dziecko i nie mogłam zupełnie się ogarnąć. Gdyby nie fakt, że naprawdę ciężko było się dostać na tę konferencję, to bym zrezygnowała w tamtym momencie. Ale czułam, że to byłoby bardzo nieodpowiedzialne...
Integracja też mnie przerażała. Czułam się obco, czułam się gorsza i zupełnie wyalienowana. Gdyby Tomek nie pojechał ze mną, to cały weekend spędziłabym w pokoju, płacząc zapewne. A tak to tylko część.... .

Cały weekend próbowałam się wycofać, schować i jakoś uniknąć tych wszystkich wydarzeń w trakcie wyjazdu. Biedny Tomek składał mnie do kupy kilkadziesiąt razy a ja przecież tak chciałam go zabrać ze sobą, żeby też się rozerwał i miło spędził weekend. Liczyłam na TAKĄ mnie. Wyluzowaną, zabawną...chodzącą na spacery po górzystej okolicy a tymczasem między atakami rozpaczy miałam dla urozmaicenia atak furii (oczywiście skoncentrowany na T.) i cały czas byłam bez siły, jakbym dopiero co przebiegła ultramaraton (swoją drogą, niesamowite do czego ludzie są zdolni!).

Nie udało mi się pozbierać w trakcie tego weekendu. Ale miałam pewne przemyślenia....gdybym wskrzesiła w sobie wtedy tę odrobinę siły...wcale nie do udawania, ale robienia tego, co trzeba, jakby mi to w ogóle nie przeszkadzało i nie sprawiało trudności, choćby ze względu na T. tylko, to ten weekend nie byłby taki tragiczny a ja, zamiast coraz gorzej i bardziej beznadziejnie, czułabym ulgę. Może nie wzbogaciłabym mojego życiowego nędznika w kolejne żałosne doświadczenia, ale przynajmniej miałabym poczucie, że próbuję. Że może nie kontroluję wszystkiego, ale nie poddaję się wszystkiemu również.
Po tym strasznym wyjeździe dopiero wyskrobanie balkonu z obecności gołębi i wrocławskiego syfu pozwoliło mi się oderwać od mojej choroby. A dzisiaj kupiłam sobie nawet kwiatki na mój świeżo umyty i jeszcze świeżej obsrany przez gołębie balkon....  I sama sobie przycięłam grzywkę nożyczkami do papieru, no bo ile można cierpieć...


poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Wiosna

Oficjalnie mamy wiosnę :) 


    Postanowiłam odejść z pracy. Bardzo chciałam pogodzić moją pracę z doktoratem, ale może tak się nie da. Brakowało mi Fru, czasu na choćby sprzątanie a nie mówiąc o jakimś hobby. Codziennie od 7 do 18 - 19, najpierw 8h w laboratorium a potem kilka godzin zajęć. Potem powrót do pustego i trochę zaniedbanego domu... Ze dwa tygodnie temu nie wytrzymałam. Olałam zajęcia. Wróciłam do domu i ...odkryłam słońce w moim pokoju! Pół roku go nie widziałam! 
Myślę, że to nie zmęczenie mnie przybiło, tylko brak czasu na to, co lubię. Na spacery z Fru, na błogie spotkanie ze znajomymi bez bólu głowy, na weekendowy wyjazd i na możliwość zapisania się do szkółki jeździeckiej. Tak naprawdę depresja złapała mnie już wcześniej. Od lutego noszę się z zamiarem przynajmniej zaczęcia pisania wniosku o grant ale ciągle nie miałam czasu, żeby się za to wziąć...energii bardziej i odwagi przede wszystkim. Czułam, że nawalam. Dodatkowo coraz częściej musiałam się zwalniać z pracy, żeby pójść na jakieś spotkanie na uczelni, odpytkę z fizjologii czy coś w tym stylu. Ciągle gdzieś biegłam, gdzieś dzwoniłam i próbowałam dograć pasujący termin a na koniec znajdowałam kartkę w drzwiach, że muszę się umówić na obowiązkową kontrolę komina, do godz. 15. 
    Wiem, że za bardzo się przejmuję i prawdopodobnie trzymałam "zbyt wiele srok za ogon". No więc trzeba było podjąć jakaś decyzję, w myśl zasady "zajmij się życiem albo zajmij się umieraniem".
    Więc został mi jeszcze miesiąc a potem...tyle planów. Przede wszystkim Fru :) Zdecydowanie zamierzam zapisać się do szkółki jeździeckiej, codziennie jeździć na rowerze i pojechać do przyjaciół do Frankfurtu i Luksemburga. W międzyczasie dwie konferencje doktoratowe i kilka zaliczeń. Zamierzam też pójść do lekarza i wyleczyć wreszcie moje ciągłe zapalenie zatok (prawdopodobnie ma to związek z moją pracą). Szykuje się fajne lato :)